Chcę Was zaprosić na spacer po mieście, które nie bez powodu nazywane jest polskim biegunem ciepła, po mieście które owiane tajemniczą mgiełką odsłania swe oblicze przed tymi, którzy zagłębią się w jego historię, po mieście, które tak jak niejeden z nas ma dwa oblicza. Zapraszam Was na spacer po Tarnowie.
Zacznijmy od centralnej części, od rynku, który dumnie reprezentuje całe miasto. Nazywany jest Perłą Renesansu. Rzeczywiście Tarnów w tej epoce był jednym z polskich miast, które robiły największe wrażenie. Sama starówka jest dobrze zachowana tak jak wiele otaczających ją uliczek. I choć dziś jednego dnia można tam spotkać grupę nastolatków jeżdżących na deskorolkach, następnego dnia tłumy ludzi na koncercie znanych lub mniej znanych zespołów, innym razem matki i ojców z małymi dziećmi i niezmiennie panów w garniturach sączących piwo i rozmawiających o interesach w restauracjach otaczających plac, to większość turystów twierdzi, że wystarczy uruchomić wyobraźnię aby przenieść się kilkaset lat w przeszłość. Jeśli tylko będziecie mieli okazję sami spróbujcie stanąć pośród tych kamienic i zamknąć oczy. Ciekawe jakie obrazy podsunie wam umysł. Największe wrażenie robi to miejsce wieczorem, gdy latarnie rzucają światło na wybrukowane ulice a restauracje kusząc swymi ofertami zapraszają do sal, w których niegdyś były kupieckie piwnice.
Wszystko to zapewne zachwyca, wystarczy jednak przejść parę kroków dalej, w jedną z małych uliczek, by wyraźnie zobaczyć panującą tam biedę i patologię. Są tu kobiety i mężczyźni w różnym wieku, piją tani alkohol rzucają barwną gamą przekleństw, zalegają bramy, drzwi kamienic, chodniki, a miejscami nawet całą szerokość uliczki, dzieci biegają samopas niemiłosiernie krzycząc. Wielu z tych ludzi straciło pracę, gdy zakłady azotowe zostały sprywatyzowane. Odbiło się to na kondycji miasta nie mniej niż strata statusu miasta wojewódzkiego.
Jednak te same uliczki mają również swój urok. Zaciekawiają architekturą kamienic, które opowiadają nam o minionych latach. Miasto przez wieki gościło wielu obcokrajowców, między innymi Żydów, Niemców, Ukraińców, Szkotów, Czechów, czy Austriaków. Wielu z nich związało się z miastem i w nim pozostało wprowadzając elementy swojej kultury.
Najstarszą część dzielnicy zamieszkałej niegdyś przez Żydów tworzą ulice Żydowska i Wekslarska. Zachowały się tu kamienice pochodzące z XVII i XVIII wieku, prezentują najbardziej charakterystyczny dla Żydów zwarty charakter zabudowy. Dosyć wąskie budynki, z równie wąskimi przejściami pomiędzy nimi oraz z małymi podwórkami. . We framugach drzwi wejściowych można odnaleźć ślady po mezuzie, czyli zwoju pergaminu zawierającego fragmenty Tory. W niektórych domach zachowały się żelazne okiennice dawnych żydowskich sklepów. Na ul. Żydowskiej znajduje się furtka prowadzącą do miejsca, w którym do czasów II Wojny Światowej stała synagoga. Jedynym zachowanym fragmentem zniszczonej przez Niemców najstarszej, XVII wiecznej, tarnowskiej synagogi jest Bima, czyli podwyższenie, z którego odczytywana jest Tora. Dziś to Bima jest głównym miejscem odwiedzanym przez Żydów, ale stanowi również zakątek dla zakochanych par, których można tu spotkać wiele. Wystarczy się rozejrzeć i...naliczyłam już trzy pary. Miejsce to jest jakby schowane za żydowskimi kamienicami z jednej i wielkim murem z drugiej strony.
Opuszczam Birme przechodząc przez wielką furtkę. Jestem na ulicy Goldhammera. Została tak nazwana dla upamiętnienia zasług dr Eliasza Goldhammera, wiceburmistrza Tarnowa. Decyzja Rady Miejskiej o nazwaniu ulicy nazwiskiem osoby pochodzenia żydowskiego stanowiła precedens w Polsce początków XX w. W budynku o numerze 1, mieścił się ostatni, czynny do 1993 r. dom modlitewny. Pod nr 3 znajdował się hotel Hermana Soldingera. W Budynku Towarzystwa Kredytowego, którego prezesem był Herman Merz, dziś oznaczonym nr 5, w sieni znajdują się dwie tablice pamiątkowe z których jedna poświęcona jest właśnie Merzowi, a druga Eliaszowi Goldhammerowi. Na elewacji kamienicy znajdującej się po przeciwnej stronie ulicy, pod nr 6, zachowane są napisy w języku jidisz i polskim, reklamujące dania restauracyjne.
Gdybyśmy cofnęli się w czasie o kilkadziesiąt lat moglibyśmy wsiąść do tramwaju i dotrzeć na ulicę Krakowską, która jest kolejnym miejscem z niesamowitym klimatem. Dziś jednak po tramwajach został jedynie pamiątkowy przystanek na ulicy Wałowej. Tarnów był jedynym miastem prowincjonalnym w Galicji, w którym od roku 1911 zaczął kursować elektryczny tramwaj. Miały one czerwony kolor z błękitno-złotym herbem miasta. Nazywano je "biedronkami". Tramwaje kursowały przez 31 lat, obecnie po torach nie ma żadnego śladu a większość ulic, które były ich trasą jest pokryta kostką brukową. Tak też po części prezentuje się ulica Krakowska, jedna z najbardziej rozpoznawalnych w mieście. Jest bardzo długa poprowadzi nas niemal z samego rynku aż do wylotu na Kraków. Wybrukowana część ulicy skupia multum sklepów, lodziarni, restauracji, czy cukierni, niektóre z nich mają dość długą tradycję. Zawsze są tam tłumy ludzi, pędzących w biegu lub łapiących chwilę oddechu po dniu pracy. Częścią pokrytą asfaltem dotrzemy na przykład na dworzec lub do nowoczesnej galerii handlowej.
Wróćmy jednak do rynku, opowiem wam pewną ciekawostkę. Schodząc wielkimi schodami na pewno natkniemy się na kilka cyganek oferujących wróżby. Romowie też są jednym z nieodłącznych elementów kulturowych miasta. W Muzeum Etnograficznym znajduje się jedyna w Europie stała ekspozycja o historii i kulturze Romów. Wynika to z faktu, że mieszka tu człowiek postrzegany jako rzecznik polskich Romów – Adam Andrasz. Zdania na temat cyganów są jak niemal w każdym miejscu w kraju dość stereotypowe. „Kilkanaście lat temu mieszkali w rynku, pamiętam jak rodzice zawsze nas straszyli, żeby tam nie chodzić, bo cyganie nam coś zrobią. Rzeczywiście zdarzało się wtedy wiele kradzieży i pobić. Potem przesiedlono ich do dzielnicy na skraju miasta, od tamtego czasu się uspokoiło. Jest lepiej.” Takie zdanie ma Rafał, 30 letni właściciel siłowni. Mijając cyganki zejdziemy prawie na wprost Burka.
W żadnym ze znanych mi miast nie spotkałam się ze zjawiskiem nazywania placów handlowych, zawsze były to bazary, targowica, targowisko, itp. Tutaj jest nieco inaczej. Gdy kilka dni temu szukałam ulicy Bema ktoś powiedział, że to jest za Burkiem, byłam pewna, że źle usłyszałam. Okazało się jednak, że jest to właśnie nazwa placu targowego. Pytałam wielu mieszkańców, jednak nikt nie był w stanie mi wyjaśnić skąd wzięła się ta nazwa. Dziś postanowiłam sięgnąć informacji u źródła, czyli od handlarzy. Ci najstarsi są tu od wielu lat, prawie każdy się zna, mówią sobie po imieniu i nie wyczuwa się u nich rywalizacji. Jeśli na którymś stoisku nie ma tego czego potrzebujesz z uśmiechem na twarzy odeślą cię do kogoś, kto na pewno będzie to miał. A można tu kupić naprawdę wiele rzeczy. Warzywa, owoce, wiejskie wyroby, książki, ubrania, kosmetyki to tylko część z dużego asortymentu, mimo, że sam Burek wcale nie jest ogromny. Kiedy pytam o genezę tej nazwy, pierwszą z brzegu panią ze straganu warzywnego łapie mnie za rękę i biega ze mną po placu szukając tych najstarszych, którzy będą wiedzieć. Młodzi rzucają tylko „proszę sprawdzić w internecie”, starsi angażują się natychmiast. Pan handlujący bibelotami z dawnych lat przybiega z dwoma zdjęciami jedno z okresu okupacji, drugie troszkę starsze. Na jednym widnieje podpis „Plac Targowy”, na drugim już „Burek”. Mimo kilku wersji krążących wśród opowieści starszych Tarnowian, większość zgadza się, że najbardziej prawdopodobna jest ta, która mówi, iż nazwa pochodzi od kostki brukowej, którą wyłożony jest cały plac, wcześniej były tam kocie łby, zmieniło się to prawdopodobnie w okresie wojennym, po wybuchu na placu bomby.
Opowiadając Wam o mieście nie mogę pominąć góry św. Marcina. Wzgórze wzięło swą nazwę od pierwszego parafialnego kościoła na tych terenach, jego historia nie została jeszcze dokładnie określona, wiadomo jednak, że był to kościół benedyktyński pod wezwaniem św. Marcina, prawdopodobnie powstał pod koniec XI lub na początku XII wieku. Widok z góry jest niesamowity, widać stąd cały Tarnów i okolice. Jednak przede wszystkim znajduje się tu coś wyjątkowego. Są to ruiny Zamku Tarnowskich, który był siedzibą hetmana wielkiego koronnego Jana Tarnowskiego. Niestety wyjątkowość tego miejsca przejawia się prawie jedynie w materii historycznej ponieważ same ruiny są bardzo słabo zachowane. Proces niszczenia zamku postępował przez wieki. Już w roku 1651 do Zamku Tarnowskich, na zlecenie jednego ze współwłaścicieli przybył komisarz Jerzy Somel, który stan posiadłości opisał w następujący sposób:
...w samym zaś gmachu, albo murach wielka ruina i nic prawie całego nie ma; wpół już pogniłe obaliły się pokoje, które pod gontami były, a wpół jeszcze pod dachówką zostają jakikolwiek pozór mające, i tylko wejścia ozdobne kiedyś budynku, i na drzwiach, i pawimentach marmurem i alabastrem kładzionych, do tych czas jeszcze znać, ale to wszystko dalszą i większą ruiną >>miniatur<<, jeżeli prędko dachem ta kosztowna struktura nie będzie przykryta. Mury tam jeszcze całe i potężne zostają...
W listopadzie roku 1938 ks. Roman Sanguszko przekazał władzom miasta Tarnowa zamek wraz z otaczającym je terenem w celu założenia tam parku miejskiego im. Niepodległości. Na wzgórzu zamkowym rozpoczęła się seria badań archeologicznych. Pozostałości zamku zostały wyeksponowane w charakterze trwałej ruiny. Jednak każdego roku pod wpływem czynników atmosferycznych oraz w skutek działań wandali, z ruin pozostaje jeszcze mniej. Mimo, iż w 2007 roku powstało Stowarzyszenie „Zamek Tarnowski” dążące do rewitalizacji aktualnie niszczejących ruin zamku, ruiny wciąż czekają na inwestorów oraz zagospodarowanie.
Tarnów przez wieki zgromadził niesamowite opowieści. W kronikach i gazetach możemy znaleźć artykuły o dziwnych zjawiskach i nietypowych zdarzeniach. Część z nich została zapomina, inne natomiast przerodziły się w swoje własne legendy opowiadane wieczorami, w piwiarniach i zajazdach. Zatem postanowiłam się tam wybrać z nadzieją, że usłyszę coś ciekawego. Wchodzę do jednego z popularnych wśród studentów pubów. Na pozór nic się tu nie dzieje, jest bar, dosłownie kilka miejsc siedzących, automat do gry w lotki. Serce lokalu skryte jest jednak na dole. Zamawiam kawę i schodzę do piwnicy. Jest tu niesamowity klimat. Na surowych ścianach wiszą duże zdjęcia legend muzycznych takich jak choćby Kurt Cobain, a z głośników sączy się alternatywna muzyka. Ma się wrażenie, że wszyscy się znają. Podchodzę do stolika, przy którym siedzi kilku chłopaków.
- Jesteście stąd? - pytam.
- Jasne - odpowiadają jednogłośnie.
- Ja jestem tu przejazdem, ale spodobało mi się i chce zgromadzić trochę informacji. Znacie może jakieś tutejsze legendy.
- Usiądź z nami – proponuje wysoki, szczupły blondyn z długimi, związanymi w kucyk włosami. Ma na sobie czarną koszulkę z logiem jednego z zespołów, skórzaną kurtkę, jeansy i glany. Większość osób w pubie ubrana jest w podobnym stylu. - Jestem Kamil, a to jest reszta chłopaków – mówi z uśmiechem. - Chętnie opowiemy ci kilka ciekawych historii.
- Mam na imię Natalia i zamieniam się w słuch – odpowiadam.
- To może opowiedz o tych stworach, które zjadały ludzi – proponuje brunet, również długowłosy.
- Tą historię zna tu chyba każdy. Dziś traktowana jest jak reszta tego typu opowiadań, między bajki włożyć. Ale przypuszczam, że nasze babcie są święcie przekonane o jej prawdziwości, choć już się do tego nie przyznają. - zaczyna Kamil – Mówi się, że zanim pojawili się tu pierwsi ludzie, ziemię tą zamieszkiwały jakieś pradawne istoty. Jakaś rasa, która rządziła kiedyś światem. Kim byli? Jak wyglądali? Tego nie wie nikt. Bo wraz z ekspansją ludzi przenieśli się do tajemnych jaskiń we wnętrzu góry zamkowej. Żywili się tym co oferowała matka natura, a później tym co uprawiali ludzie, najzwyczajniej w świecie podkradając plony. Ale kiedy czasy były złe, a w okolicy panował głód i wojna stworzenie te opuszczały swe kryjówki aby zaspokoić swój głód ludzkim mięsem. Podobno ilość zaginięć wzrastała wtedy drastycznie.
Po tej strasznej historii wszyscy zaczynamy się śmiać. Później rozmowa schodzi na inne tematy. Rozmawiamy o realiach życia w Tarnowie, o szkołach, o poziomie dostępnej rozrywki i koniecznie o żużlowcach, którzy są tu ubóstwiani.
Gdy wychodzę jest już ciemno więc zatrzymuje się na środku rynku, zamykam oczy i próbuje się przenieść kilka wieków wstecz. Jest niesamowicie.